Stowarzyszenie na Rzecz Wspierania Kobiet "Dbamy o Mamy"

piątek, 22 stycznia 2021

(173) Różnica między prawidłową a zdrową ciążą.


Dawno dano temu, kiedy jeszcze odbywały się zajęcia "na żywo", na koniec zajęć w szkole rodzenia pt. "Plan porodu" jeden z panów powiedział coś  tym stylu: "Dlaczego my tu mówimy, że na coś możemy się nie zgodzić, że coś kobiety powinny same robić, przyswoić jakieś umiejętności, itd. Czy lekarze nie są doskonałymi fachowcami i nie należy im w 100% zaufać".

Lekarze są fachowcami. Problem w tym, że ... nasze zdrowie według koncepcji pól zdrowia zależy od nich tylko w 10%, a np.  53% od naszego stylu życia...To bardzo widać na każdym etapie życia, ale w czasie ciąży, porodu, połogu, szczególnie.

Przedstawię Wam dwie kobiety. Fikcyjne, ale przedstawiające pewne prawidłowości, które obserwuję od 17 lat pracy z ciężarnymi. 

Proszę Państwa, oto one: Ewa i Monika!

Ewa uważa, że za jej ciążę odpowiada wyłącznie lekarz. Jedyne co robi dla swojego zdrowia to wizyty kontrolne u ginekologa. W zasadzie od początku ciąży czuje się fatalnie. Doskwiera jej mnóstwo rzeczy. Ociężałość, zadyszka od 4 miesiąca. Nietrzymanie moczu i trudności z wstaniem z fotela od szóstego.  Chroniczny ból pleców, żeber, spojenia łonowego. Bardzo silny lęk przed porodem. Nadprogramowe kilogramy w ciąży i po. Poród to trauma. Leżenie na plecach, niewyobrażalny ból, brak informacji, brak wiedzy, przerażenie. Po porodzie ma problemy z poruszaniem się, nadwagą, karmieniem. Jest raczej w kiepskim stanie psychicznym.

Monika też oczywiście odwiedza regularnie ginekologa, ale od zrobienia testu ciążowego chce zdobyć sama jak najwięcej wiedzy i umiejętności. Wie też, że aktywność fizyczna i zdrowe odżywianie są bardzo ważne. Ćwiczy, spaceruje, pływa. Korzysta z warsztatów dna miednicy, spotkań z doulą, szkoły rodzenia. Czyta. Zaprzyjaźnia się z innymi ciężarnymi. Wspomina ciążę i poród fantastycznie. Nie znaczy to, że wszystko było idealnie, ale jeśli nie było, to szukała rozwiązań, np. szła do fizjoterapeutki. Czuła się i czuje zdrowa, sprawna, silna. O nietrzymaniu moczu wie z warsztatów i książek, sama go ani razu nie doświadczyła. tak samo jak bólu pleców. krótko po porodzie wróciła do wagi sprzed ciąży. Kiedy miała lub ma gorszy dzień, wie gdzie szukać wsparcia (i że może to robić).    

Obie panie rodzą w 39 tygodniu ciąży drogą pochwową zdrowe dzieci (Monika bez nacięcia krocza).

I teraz puenta: z punktu widzenia medycyny obie panie są dokładnie w tym samym miejscu: 39 tydzień, droga pochwowa, zdrowe dziecko. Koniec. Kropka. Do widzenia. 

Ale z punktu widzenia nas - kobiet, z punktu widzenia jakości życia, między jedną a drugą panią jest przepaść. "Niebo a ziemia". Bo nie sądzę, aby któraś z Was powiedziała "nie widzę żadnej różnicy, obojętne czy będę czuć się jak Ewa czy jak Monika".

Wracając do początkowego pytania: każdy z nas ma wybór. Można zaufać w 100% lekarzom (a sobie i innym fachowcom w 0%). To jest nawet w sumie wygodne, bo nie wymaga pracy własnej. Taka osoba jakoś przejdzie ciążę i jakoś urodzi zdrowe dziecko. Na szczęście są kobiety które chcą "jakoś" zamienić na "świadomie, sprawnie, zdrowo, pozytywnie, spokojnie, fajnie, ciekawie", a tego nie zapewni im sam lekarz, choćby był najlepszym fachowcem na kuli ziemskiej.

 

 

niedziela, 17 stycznia 2021

(172) Co ma brak aktywności fizycznej do patriarchatu?


Obiecałam, że napiszę jeszcze o twierdzeniu wielu kobiet, że "nie muszę ćwiczyć, bo przecież mam obowiązki domowe" z punktu widzenia kulturowego. 

Otóż wiele razy zdarzyła mi się taka sytuacja, jak opisana poniżej.

Naprawdę. Tyle razy, że uznaję to już za kulturową prawidłowość (bo najpierw odbierałam to osobiście, że może Przyszłą Mama  mnie nie lubi albo rzeczywiście popełniłam jakąś niezręczność).

Wygląda to mniej więcej tak:

- Oj jak mnie bolą plecy! Oj jaka jestem zmęczona! - mówi Przyszła Mama.

- To może wpadłabyś do nas na ćwiczenia, to w większości przypadków działa, a do tego jest fajnie. A teraz to jeszcze mamy projekt i wszystko za darmo - odpowiadam w dobrej wierze, chcę pomóc.

Tu Przyszła Mama nagle zmienia się, jakbym co najmniej wygłosiła pogląd polityczny przeciwny do jej przekonań. Jej twarz wykrzywia grymas wściekłości i warczy/syczy/ironizuje: Jakbyś nie zauważyła to mam już starsze dziecko. Mam już "gimnastykę"!!!

Zobaczcie jakie to nieadekwatne i nieracjonalne zachowanie, niczym strażniczek patriarchatu, bo Przyszłą Mama nie wkurza się na:

- kulturę, która nadal większość obowiązków domowych i rodzicielskich zrzuca na kobietę,

- partnera, który wraca o 20.00 z pracy albo o 16.00, ale potem musi wyłącznie odpoczywać,

- teściową, która kontakt z wnukiem ograniczyła do pogłaskania po główce,

- mamy, która owszem, wpada dwa razy w tygodniu, ale po to, żeby zrobić inspekcję czystości,

- państwo, które nie zapewnia żłobka dla dwulatka, itd. itp.

Nie, nic z tych rzeczy się nie dzieje. Przyszłą Mama "morduje" za to bogu ducha winnego "posłańca", a raczej "posłanniczkę".

Czy wyobrażacie sobie identyczną sytuację, tylko z mężczyznami w rolach głównych? Że np. nasz trener Rajmund z Aktywnego Piątkowa zachęca Przyszłego Tatę do pogrania w piłkę. Na to Przyszły Tata wrzeszczy: Odpaliło ci?! Mam w domu trzylatka i pranie! :-)

Nie? Nie jesteście sobie w stanie tego wyobrazić? To może zacznijmy walczyć o swoje potrzeby i ... bądźmy też solidarne z innymi kobietami!

poniedziałek, 7 grudnia 2020

(171) Obowiązki domowe i opieka nad dziećmi zamiast ćwiczeń?




Bardzo często zdarza mi się słyszeć coś takiego: "nie muszę ćwiczyć, bo opieka nad dzieckiem i obowiązki domowe, to wystarczająca gimnastyka". Wrócę jeszcze do tego w następnym poście, takim bardziej kulturowym, ale tu chciałabym wykazać nieprawdziwości takiego twierdzenia z punktu widzenia fizjologii. Tzn. zostawmy kwestie społeczne, emocjonalne. Nie ruszajmy tego czy masz czas, możliwości, siły i ochotę ćwiczyć. Skupmy się na chłodnej analizie obu sposobów ruchu.

Będę się upierać przy tezie, że obowiązki domowe i opieka nad dzieckiem nie zastępują ćwiczeń. Oto argumenty:

- Ruchy, które wykonujesz przy obowiązkach domowych mają bardzo ograniczony repertuar. Ruchy wykonywane na ćwiczeniach są bardziej zróżnicowane. Nigdy nie liczyłam poszczególnych ćwiczeń ani na zajęciach, w których byłam uczestniczką, ani na takich, które prowadziłam, ale spokojnie są to dziesiątki różnych ruchów w ciągu np. godziny. Tymczasem jeśli np. prasujesz, to ... prasujesz. Jest to ten sam ruch przez długi czas. A nasze ciało kocha różnorodność. Mamy plus dla ćwiczeń.

- Tu w pewnym sensie kontynuacja poprzedniego punktu. W związku z powyższym, nie ćwicząc, wielu ruchów nie wykonujesz w życiu codziennym nigdy. Chyba, że tak jak mój syn, idziesz po tosty z pokoju do kuchni na rękach. W takim przypadku przepraszam, wycofuję się i nie musisz już czytać dalej, ani próbować wygospodarować kwadransa ćwiczeń.

- Ruchy wykonywane na ćwiczeniach są z założenia prawidłowe, fizjologiczne, służące zdrowiu. Jasne, że możesz zrobić coś nie tak, szczególnie teraz, kiedy pozostają nam raczej płyty DVD i You Tube, czyli nie ma kontroli instruktora, ale to będzie wypadek przy pracy, a nie prawidłowość. Tymczasem w odniesieniu do obowiązków domowych nieprawidłowości zdarzają się bardzo często, czasami z naszej niewiedzy, czasami z konieczności, czy z innych powodów. Np. właśnie garbimy się prowadząc dziecko w parku, spinamy barki, bo mamy za wysoki blat do krojenia, krzywimy się przy odkurzaniu, bo rura od odkurzacza zablokowała się i nie chce się wydłużyć, nosimy dziecko tylko na lewym biodrze, bo prawą ręką musimy przecież mieszać zupę, itd.

- I znów uszczegółowienie poprzedniego punktu: na ćwiczeniach wykonujemy symetryczne ruchy. Jeśli najpierw jest wykrok prawą nogą, to za chwilę będzie lewą. Nasze ciało lubi balans, więc mu się to podoba. I znów punkt dla ćwiczeń. Tymczasem w domu, tak jak już pisałam wyżej, a to prasujemy godzinę jedną ręką, a to nosimy dziecko na jednym biodrze, a  to skrobiemy michę warzyw ręką dominującą, a co z drugą stroną?

- Kolejny argument to to, że aktywności domowe nie są wystarczająco intensywne dla młodych zdrowych kobiet. Pomijam sytuację, gdy masz 4 dzieci i/lub  gospodarstwo rolne oraz rąbiesz drwa i palisz w piecu. Jednak nawet wtedy upierałabym się przy ćwiczeniach od czasu do czasu, choć o innym charakterze - rozciągającym, wyciszającym (Pamiętasz? Nie mówię o realnych możliwościach organizacyjnych, tylko o tym co optymalne z punktu widzenia naszego ciała). Doskonale wiem, jak można być zmęczonym przy nawet jednym dziecku, ale to zmęczenie nie wynika z dużej intensywności potrzebnej naszemu ciału, ale z braku resetu, braku relaksu, monotonii, poczucia braku wsparcia, itd., a nie z czysto fizycznego obciążenia. Gotowanie obiadu to nie jest trening kardio, przykro mi.

- Obowiązki domowe nas nie edukują, nie uczą prawidłowych zachowań, nie przygotowują do porodu, itd., itp. To możesz zyskać tylko w czasie formalnego treningu na żywo czy online. Jeśli np. skorzystasz z DVD, które są ilustracją do tego tekstu, to zyskasz dużą dawkę wiedzy i umiejętności (oczywiście jeśli będziesz ćwiczyć, a nie tylko oglądać). Takiego efektu nie osiągniesz wkładając pranie do pralki czy naczynia do zmywarki. Nigdy przy tych czynnościach nie usprawnisz dna miednicy, nie nauczysz się prawidłowego oddychania... Kolejny punkt dla ćwiczeń. 

- Następna rzecz - ćwiczenia relaksują właśnie ze względu na wspomniany wyżej reset, bo jeśli cały dzień zajmujesz się domem, to kwadrans, pół godziny czy godzina totalnie innej aktywności będzie resetem. Wiem, że trudno w to uwierzyć, bo wiele kobiet odbiera to jako jeszcze jeden obowiązek, jeszcze jedno obciążenie, ale to naprawdę jest reset (ale o ty w następnym, tym kulturowym odcinku).

No i mamy 6 punktów na rzecz ćwiczeń, tak na szybko, a pewnie znalazłoby się ich więcej. Dlatego proszę nie mówcie już "nie musze ćwiczyć, bo mam starsze dziecko", "nie muszę ćwiczyć, bo gotuję i sprzątam". Lepiej będzie: "nie jestem w stanie wygospodarować dziesięciu minut na ćwiczenia, ale rozumiem, jakie to ważne i potrzebne" :-)

       

poniedziałek, 23 listopada 2020

(170) Aktywność fizyczna zamiast aborcji?

Bardzo długo zastanawiałam się, czy napisać ten post, bo wiem, że może być odebrany jako brutalny... Proszę więc nie oceniajcie go w kategoriach emocjonalnych czy społecznych, tylko potraktujcie jako ćwiczenie z logiki. Otóż chcę Wam uświadomić jak bezsensowny jest czarny PR aktywności fizycznej w ciąży.
Większość z nas twierdzi, że aktywność fizyczna w ciąży, to działanie wysokiego ryzyka, że powoduje:
- poronienia (nie ćwicz w pierwszym trymestrze!)
- skracanie się szyjki macicy (nie ćwicz w drugim trymestrze!)
- przedwczesny poród (nie ćwicz w trzecim trymestrze!)
- wywołuje poród (jeśli jesteś po terminie porodu i nic się nie dzieje, to przejdź się po schodach lub unieś ręce do góry).
Jak już przyszła mama się upiera, żeby ćwiczyć, to musi mieć zaświadczenie lekarskie na jedną godzinę ćwiczeń dla ciężarnych w tygodniu...
No i teraz jak do tego mają się obecne protesty kobiet? Jak się ma istnienie klinik aborcyjnych? Jak się mają dramaty kobiet?
A no tak, że czarny PR aktywności fizycznej w ciąży, to tylko czarny PR. Totalnie bezrefleksyjne powtarzanie stereotypów.
Gdyby aktywność fizyczna była rzeczywiście szkodliwa, to kobiety nie wychodziłyby teraz na ulice, tylko wzruszały ramionami i uśmiechały się z pobłażaniem. W razie życiowego dramatu politycy mogliby im nagwizdać - kupiłyby karnet na ćwiczenia dla ciężarnych i "aborcja" gotowa. Nie jeździłyby też do klinik aborcyjnych na Słowacji, mając studio jogi za rogiem.
Zawsze kiedy słyszę od zdrowych, normalnie funkcjonujących ciężarnych, że lekarz zabronił im ćwiczyć w pierwszym trymestrze, to się zastanawiam (nie ukrywam że z pewną złośliwością), czy gdyby pytały o aborcję, to by powiedział/a "aborcja jest kosztowna i inwazyjna, proszę pójść trzy razy na pilates".
Można powiedzieć, że mieszam dwie sytuacje. No cóż, ale nasze ciało nie reaguje różnie na ten sam bodziec zależnie od intencji. Pragnę dziecka, więc muszę unikać aktywności fizycznej, żeby nie poronić. Nie chcę być w ciąży, więc aktywność fizyczna, rzekomo poronna, nie ma z tym nagle nic wspólnego, muszę poddać się aborcji. To tak nie działa.

środa, 28 października 2020

(169) Rodź ciałem, nie umysłem



Przeczytałam bardzo poetycki felieton "O wyczerpaniu i godności" Natalii de Barbaro (Wysokie Obcasy, 14 listopada 2020), którego fragmentem chciałam się z Wami podzielić. 

"Nie wiem, jak mogłabyś godność i lekkość siać w swojej codzienności - gdybyś uznała, że tobie też się przyda - ja jednak czuję, że w moim pojedynczym życiu mogą przyjść przede wszystkim przez ciało. 

Nie przez umysł mielący strachy i katastroficzne wizje, tylko przez ciało, przez nieustanne wracanie z głowy do oddechu, z głowy do ruchu, z głowy do stop, rąk, nóg i znowu oddechu. Czuję, że potrzebuję swojego ciała w ramionach moich bliskich, ale też kontaktu ze swoją siłą, potu, adrenaliny i przechodzenia, nie za bardzo, ale jednak, za granicę tego, co myślę, że potrafię. Czuję, że nic tak jak ciało nie przypomni mi, że jestem tutaj,  środku tej właśnie chwili. Że to ciało jest studnią, w której ciągle jest woda, że mogę z niej czerpać. Może masz podobnie?"

Tak, mam podobnie, dlatego poruszył mnie ten felieton. Tak, mam podobnie, dlatego kiedy jeszcze działała szkoła rodzenia, próbowałam Wam tę filozofię sprzedać. Żeby żyć ciałem, żeby przygotowywać się do porodu ciałem, żeby rodzić ciałem. Żeby przestać uczyć się wyłącznie wzrokowo i na pamięć pozycji porodowych ("raz, dwa, trzy bociani krok, przysiad hop i kółeczko"). Żeby przestać rozkminiać każde ćwiczenie ("stopy 15 cm od siebie czy 17,5 cm?", "ale w którym, powiedz dokładnie, w którym momencie porodu to krążenie biodrami? Ile minut od pierwszego skurczu?", "a czy jak 35 dni temu bolały mnie plecy, to mogę robić to ćwiczenie?") Tak bardzo chciałam, żebyście przestały patrzeć na ciążę i poród z punktu widzenia głowy, a nawet wystraszonego serca i dały szansę ciału. Żebyście po prostu zaczęły ćwiczyć i same doszły do tego, co jest dla Was lepsze, co CZUJECIE.

Na niektóre z wymienionych wyżej szczegółowych pytań ze szkoły rodzenia nie potrafiłam odpowiedzieć, choć nie wykluczam, że ktoś inny mógł znać odpowiedź. 

Na inne znałam odpowiedź, ale pytająca nie miała z tego żadnej korzyści - no bo jasne, mogę powiedzieć, że optymalnie i mega prawidłowo powinna robić tak i tak, ale i tak tego nie zrobi, bo na obecnym etapie rozćwiczenia nie jest w stanie. To jak najbardziej normalne i nie ma czego się wstydzić, ale też nie ma co teoretyzować, tylko ĆWICZYĆ na tyle na ile można. 

No i wreszcie są pytania, na które takiej odpowiedzi po prostu nie ma, a raczej jest ale w Tobie i Twoim ciele. I znajdziesz ją sama (z zachwytem), jeśli przez najbliższy tydzień codziennie wrócisz do danego ćwiczenia.

Mimo że ćwiczę od wielu wielu lat (a może właśnie dlatego?) ciągle miewam takie olśnienia. Kiedyś na pilatesie, kiedy ćwiczyliśmy ... ręce, poczułam ... dno miednicy. Innym razem po zajęciach core poczułam jak puszczam brzuch i oddycham przeponowo (a wcześniej wiele razy próbowałam rozkminić to teoretycznie, ale brzuch trzymał). W ostatnich koronawirusowych czasach ćwiczyłam z filmiku na You Tubie. Ciągle tego samego. I po 5-6 treningu uświadomiłam sobie, że źle stawiam stopy w ćwiczeniu na czworakach. POCZUŁAM, że mi coś nie pasuje. Na kilku treningach z orbitrekiem CZUŁAM się jak ludzik Lego w obszarze bioder. Aż tu nagle, po kilku razach, bach! Coś puściło, POCZUŁAM biodra i miednicę.

Prawdopodobnie gdybym zamiast You Tuba i orbitreka miała osobistego trenera, to wychwyciłby krzywą stopę i blokadę w biodrach szybciej, ale ... nie mam osobistego trenera. Poza tym jestem przekonana, że to co odkryło moje ciało samo (i ja, i ja!), już w nim zostanie. I przy kolejnych treningach nie będę mieć tego problemu.  

Wracając do przygotowań porodowych: do ciała nie ma prostszej drogi, niż przez ciało. Dlatego ĆWICZ, próbuj, testuj. I to wielokrotnie, bo za pierwszym razem ciało może powiedzieć, że mu się ćwiczenie nie podoba (bo po prostu jest nieprzyzwyczajone), a z za dziesiątym powtórzeniem to będzie Twoje ukochane ćwiczenie.  






poniedziałek, 26 października 2020

Piekło kobiet




Orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego to jest tylko kropka nad „i”. To jest skutek trwającej dziesiątki lat, systemowej, regularnej, wszechobecnej przemocy wobec kobiet zwłaszcza w zakresie „około reprodukcyjnym”. Często przemocy niekojarzonej z przemocą, bo „subtelnej”. Jednak to te „niewinne”, „niezwiązane z tematem” za to powszechne i konsekwentne sytuacje i działania są ostatecznie pożywką do takiego orzeczenia. Od popchnięcia do skatowania nie jest wcale daleko.

Dlaczego większość kobiet rodzi na plecach czyli w najbardziej bolesnej i najbardziej niekorzystnej dla przebiegu porodu pozycji? Nie ma to żadnego uzasadnienia naukowego, ani nawet logicznego, przeczy też potrzebom milionów kobiet. A jednak się dzieje. Skoro nie ma uzasadnień racjonalnych dla takich praktyk, to chyba jednak chodzi o zakamuflowaną przemoc wobec kobiet.

Dlaczego nakręca się czarny PR wokół aktywności fizycznej w ciąży? Może zdrowa, sprawna, zaprzyjaźniona z potrzebami własnego ciała i wierząca w jego moc kobieta jest zagrożeniem dla systemu? Bo znów – nie istnieją racjonalne przesłanki dla unikania aktywności fizycznej w ciąży i jej demonizowania.

Dlaczego często wymagana jest zgoda od lekarza na ćwiczenia w ciąży? Czy naprawdę nie możemy same podjąć takiej decyzji? Szczególnie gdy ćwiczymy np. jogę od 4 lat, a lekarz nigdy nie był nawet na jednych zajęciach? Naprawdę ktoś myśli, że jesteśmy tak nieogarnięte, że z krwią na nogach pobiegniemy na pilates?

Dlaczego wielu z nas daje się do zrozumienia, niczym w skeczu Monty Pythona, że jesteśmy niekompetentnymi ciężarnymi i niekompetentnymi rodzącymi? I nie jesteśmy  stanie tego zmienić, więc lepiej, żebyśmy sobie darowały samodzielne poszukiwania, czytanie, ćwiczenia, szkoły rodzenia (to na szczęście nie jest już nagminne, ale ciągle słyszymy takie historie od dziewczyn).

Dlaczego kobiety krzyczące na porodówce są uciszane, karcone, wyśmiewane? (Opowiada oburzona położna: „Pacjentka zachowywała się skandalicznie, ekpresyjnie. A po porodzie jeszcze była bardzo zadowolona! I wcale nie przeprosiła lekarza za swoje zachowanie!” Rzeczywiście skandal…)

Dlaczego rodząc albo roniąc mamy być „dorosłe”? Nie bać się, nie płakać i „nie histeryzować”, żeby nie przeszkadzać i nie wprowadzać w zakłopotanie personelu?

Dlaczego ciągle niestety się zdarza, że do rodzących mówi się wulgarnie, agresywnie? Dlaczego uznaje się za normę mówienie przez ty? (nie chodzi o miłe i wspierające „Zosiu, dasz radę”, tylko o „Po co wrzeszczysz, trzeba było w  ciążę nie zachodzić”).

Dlaczego ciężarne i rodzące zadające pytania są uznawane za męczące i roszczeniowe?

Dlaczego znieczulenia nie są dostępne na życzenie rodzącej?

Dlaczego zaraz po porodzie jesteśmy oceniane jako matki? (a nie wspierane…)

Dlaczego  położne (kobiety!) nie mogą sprawować ciążowej opieki?

Dlaczego demonizuje się i utrudnia porody domowe i funkcjonowanie domów narodzin?

Dlaczego…

Dla mnie to wszystko układa się w przerażającą całość.


 

 

 

sobota, 3 października 2020

(167) Koronawirus, poród i pola Lalonde'a

Od dawna chodziła mi po głowie myśl, którą zaraz Wam wyłuszczę, ale dopiero kilka ważnych rozmów sprawiło, że dojrzałam do napisania tego tekstu.

Otóż uważam, że epidemia koronawirusa pokazuje nam w sposób wspaniały, choć brutalny, że na zdrowie wpływają w ogromnym stopniu nasze zachowania, zaniechania, styl życia.

Z jednej strony, to żadna nowość, np. przez całe studia na Zdrowiu publicznym tłuczono nam do głowy schemat tzw. pól zdrowia Marca Lalonde’a. Pan Lalonde dowodził, że nasze zdrowie zależy w 53% od stylu zdrowia, w 21% od środowiska, w 16% od genów, a tylko w 10% od służby zdrowia. Ha, ciekawe, prawda?

Na podstawie swoich kilkunastoletnich doświadczeń w pracy z kobietami w ciąży, śmiem twierdzić, że choć takie twierdzenie to żadna nowość w świecie nauki, to dla większości z nas totalne zaskoczenia. Wielu ludziom wydaje się, że najważniejsza dla naszego zdrowia jest służba zdrowia, lekarze, technologia.

Pozostanę przy „mojej” działce. Bardzo często kobiety całą odpowiedzialność za ciążę i poród składają w ręce ginekologa, a przecież spotkania z ginekologiem, to ledwie jakieś 20 minut raz na miesiąc (czyli trzy godziny w czasie całej ciąży). Nawet jeśli ten czas podwoić czy potroić, bo wizyty częstsze lub dłuższe, to szału nie ma. Ciągle zostaje jakieś 39 tygodni, 6 dni i kilkanaście godzin, kiedy kobieta jest sama ze swoją ciążą. Z kolei w czasie porodu ginekologa raczej nie ma wcale, o czym większość kobiet przekonuje się „w praniu”.

Rodzące wierzą też bardzo w technologię, zamiast w siebie. Ileż razy słyszałyśmy: „Rodzę w szpitalu X. Tak wiem, że to jest fabryka rodzących, że czeka się długo w kolejce, że uprzejmość personelu pozostawia wiele do życzenia, ale gdyby się coś działo, to tam jest najlepszy SPRZĘT w mieście”.

Wracając do koronawirusa – to nasze zachowania wpływają na nasze zdrowie i osób z naszego otoczenia. Izolacja w miarę możliwości, maseczki, higiena, zachowanie odstępów, takie proste, nudne zachowania mogą nas uratować. Jeśli wszyscy zarzucilibyśmy te działania, to jak mówią specjaliści, nasza służba zdrowia na pewno by tego nie udźwignęła, zresztą żadna inna też nie.

Technologia? Respiratorów jest tyle, ile jest, poza tym … choćby  ostatni weekend czytałam wywiad z profesorem interny, który mówił, że od leczenia respiratorami się odchodzi, że to niekoniecznie dobry sposób…

Leki? Do pewnego momentu chory musi radzić sobie sam, korzystając z popularnych leków, a jeśli trafi do szpitala, to zdaje się, że zostanie poddany „metodzie prób i błędów”. Nie ma leku, który nas wszystkich uratuje.

Tak więc, najlepiej po prostu nie zachorować, a zwiększamy na to szansę robiąc te opisane wcześniej, mało spektakularne, powtarzalne, nudne rzeczy.

Myślę, że właśnie  tej małej spektakularności tkwi pułapka. Kiedyś się załamałam czytając post w grupie na FB dotyczącej rozstępu mięśnia prostego brzucha. Jedna z dziewczyn pisała, że położna wychwyciła u niej tę przypadłość, nauczyła odpowiednich ćwiczeń, motywowała, itp. Dziewczyny na forum były zachwycone: „Trafiłaś na wyjątkową położną! Korzystaj z tego! Ćwicz!”. Na co sama zainteresowana odpisała: „Eee, nie jestem przekonana, wolałabym poddać się operacji. Możecie dać namiar na tego chirurga z Krakowa?”.

Inny przykład, pan Jacek od 10 lat prawie codziennie przez kwadrans wykonuje ćwiczenia na kręgosłup. Czuje się sprawny i zdrowy. Pan Marek … cóż nie robi tego, co pan Jacek, dokładniej mówiąc, nie ćwiczył ani razu przez ostatnie 10 lat. Wreszcie musi poddać się operacji ortopedycznej. Jest zachwycony. Specjaliści i sprzęt uratują jego zdrowie! Z pana Jacka się śmieje. Pan Marek myśli, że przecież kwadrans ćwiczeń nie ma tu nic do rzeczy. To bzdura. To los, zdarzenie, przypadek. Pan Jacek ma po prostu dobre geny.

I znów wracając do koronawirusa – jeśli jesteśmy jak pan Jacek i dbamy o siebie od wielu lat, to zwiększamy szansę na wyjście bez szwanku z zachorowania. I tutaj zaraz pewnie ktoś przytoczy przykład zdrowego trzydziestolatka, który zmarł, i źle prowadzącego się prezesa, który nawet nie wiedział, ze jest chory. Cóż, niestety można umrzeć na raka płuc nie paląc nawet jednego papierosa, ale jednak palenie wielokrotnie zwiększa takie prawdopodobieństwo. To jest udowodnione. I druga sprawa, nie wiemy, czy „zdrowy trzydziestolatek” nie pił i nie palił od 18 roku życia, i nie wiemy czy prezes będzie chojraczył za miesiąc…

I jeszcze jedno porównanie porodu i zakażenia koronawirusem. Przyszłym mamom bardzo często wydaje się, że przy pierwszym skurczu zostaną zaopiekowane przez personel. A potem są zdziwione, gdy czekają w szpitalnej kolejce 2 godziny, gdy są same na sali, gdy nikt nic nie wyjaśnia, nie pomaga, itp. Z tego co słyszę od zarażonych w otoczeniu, i z tego co czytam w mediach, z koronawirusem jest tak samo. Jeśli przechodzisz go łagodnie, to musisz radzić sobie sama, co więcej jeszcze ogarnąć pracę, którą powinien wykonać lekarz czy Sanepid. Tzn. sama musisz zrobić sobie test, zapłacić za niego, zarządzić sobie izolację, zadzwonić do szkół dzieci i znajomych, z którymi miałaś kontakt, itd. Jeśli trafisz do szpitala… To będziesz leżeć na sali sama, personel odwiedzi Cię dwa razy w ciągu doby na kilka minut (mowa o tym w wywiadzie z profesorem medycyny, który sam był pacjentem covidowym: https://portal.abczdrowie.pl/prof-wysocki-pandemia-przypomniala-ze-polska-sluzba-zdrowia-wymaga-gruntownej-przebudowy-i-duzych-nakladow-finansowych)

). Oczywiście, to nie zarzut, bo nie da się inaczej. Chodzi mi tylko o to, że naprawdę musisz liczyć na siebie, bo nie ma anioła z napisem na plecach „służba zdrowia”, który ramię w ramię przejdzie z tobą tę chorobę (albo poród, albo operację). Musisz zdać sobie sprawę z tego, że pan Lalonde miał rację. Twoje zdrowie zależy od ciebie. Długo przed zakażeniem, krótko przed zakażeniem, kiedy chorujesz lekko, i kiedy jesteś sama w szpitalu…