Stowarzyszenie na Rzecz Wspierania Kobiet "Dbamy o Mamy"

wtorek, 1 lutego 2022

(185) Ciało "tak", ruch "nie"



Od jakiegoś czasu obserwuję dziwne zjawisko.

Chodzi o mówienie o ciele, kontakcie z ciałem, świadomości ciała w oderwaniu od aktywności fizycznej, a czasem nawet z deprecjonowaniem ruchu…

Przykłady?

Położna mówi, że w czasie porodu ważny jest kontakt z ciałem. Aktywność fizyczna wcale nie. Ma pacjentki, które ćwiczyły i nie miało to przełożenia na poród.

Fizjoterapeutka (!) w długim wywiadzie opowiada o ciele. Że dno miednicy, że głaskać, akceptować, przytulać, smarować (bardzo dużo o tym smarowaniu). Aktywność fizyczna? Krótkie zdanie: czasem można pospacerować.

Zagraniczna autorka książki o hipnozie porodowej, już na pierwszych stronach krytykuje kobiety, które ćwiczą jogę i myślą, że im to pomoże w czasie porodu. To nieprawda, najistotniejszy jest jej kurs hipnoporodowy.

Organizacja doul radzi jak poprawić krążenie w czasie upałów. Leżeć w cieniu, nosić luźne ubrania, pić, itd., itp. Ani słowa o ruchu.

Mogę tak długo. W każdym razie istnieje niestety narracja, że „ciało tak”, „ruch nie”.

 

Z mojego punktu widzenia, czyli osoby, która prawie od 18 lat pracuje z ciężarnymi aktywnymi fizycznie, świetny kontakt ze swoim ciałem przy jednoczesnym unikaniu ruchu jest niemożliwy.

Przede wszystkim nasze ciało jest stworzone do ruchu, pragnie ruchu. Każda najmniejsza komórka i tkanka działa lepiej jeśli jesteśmy w ruchu. Ruch ma pozytywny wpływ na każdy układ naszego ciała od trawienia po mózg. Mówienie więc, że można osiągnąć super kontakt z ciałem, ignorując aktywność fizyczną to tak jakby powiedzieć, np.:

„Mam świetną relację z Zuzą. Widziałyśmy się pięć lat temu, a trzy lata temu wysłałam jej sms na święta” albo „Ogromnie kocham swoje dziecko. Poświęcam mu 15 minut dziennie, ale wtedy proszę, żeby nic nie mówiło, bo mnie męczy”.

Jeśli mam świetny kontakt z ciałem, to słyszę, że ono mnie błaga o ruch. I staram się na tę potrzebę reagować. Jeśli tej potrzeby nie słyszę, to znaczy, że jednak ten kontakt jest zaburzony, a nie że potrzeby nie ma.

Po drugie, aktywność fizyczna przybliża nas do ciała na milion sposobów. Np. tak że na pilatesie mogę poczuć, gdzie mam guzy kulszowe albo dno miednicy. Mogę się przekonać, że np. bieganie lubię, a siłowni nie, choć zawsze MYŚLAŁAM, że jest odwrotnie. Mogę POCZUĆ, że stretching mnie relaksuje. Uczę się, że w danym ćwiczeniu dla mnie lepiej, jeśli bardziej rozsunę stopy, itd. Znów można długo wymieniać, ale nie chodzi o konkretne przykłady, ale o myśl: ciała uczysz się  ruchu, nie na kanapie.

Sama sobie o tym bardzo wyraźnie przypomniałam, kiedy po długiej przerwie przeprosiłam się z jogą i POCZUŁAM, że mam osłabione nadgarstki. Nigdy nie wykoncypowała bym tego intelektualnie, oglądając serial z kanapy. Wiedza ta nie spłynęłaby z mojego serca. Do unoszenia kubka z herbatą nie trzeba takiej siły, żeby nadgarstki reagowały, więc gdybym nie wróciła na jogę, to jeszcze bardzo długo rozwijałby się problem, o którym bym nie wiedziała.

Przez kilka lat prowadziłam zajęcia w szkole rodzenia. Jeszcze mi się ani razu nie zdarzyło, żeby ciężarna bez doświadczenia ruchowego weszła w pozycje porodowe jak w dym. Żeby spłynęło na nią oświecenie i połączyła się swoim ciałem. Nie, dziewczyny niećwiczące są na ogół lekko wystraszone, ostrożne, „sztywne”, tracą oddech po trzecim powtórzeniu albo nie rozumieją co mają zrobić (jasne, tu winę można zrzucić na mnie, ale raczej chodzi o to, że w 38 tygodniu ciąży zaczynają od poziomu zero i nie mają się do czego odnieść). Pozwolę więc sobie nie uwierzyć, że za to na porodówce doznają nagłego połączenia z ciałem w „chłodnym” szpitalnym środowisku, stresie, w bólu, może w nocy.

I jeszcze jedna rzecz. Doświadczenia bardziej „duchowe” jak relaks czy oddech też mają swój początek w ciele. Jeśli np. wypielęgnowałam złą postawę, słabe mięśnie, sztywną klatkę piersiową, ból pleców, niesprawne dno miednicy, to wszystko wpłynie niekorzystnie na mój oddech. I tych wszystkich zaszłości nie da się magicznie, dzięki sile serca, odkręcić na porodówce. Nawet jeśli trafię na najwspanialszą położną, a do tego zaleje mnie nieziemska fala miłości do rodzącego się dziecka, to i tak nie będę oddychać na 100%, tylko na tyle na ile sztywna klatka piersiowa i zła postawa pozwolą. Kwestia „mechaniki”. Od dawna nieużywany samochód nie pojedzie jak żyleta, tylko dlatego, że kierowca bardzo tego pragnie.

To samo dotyczy umiejętności rozluźnienia. Jasne, że można mieć ku temu mniejsze lub większe predyspozycje, niekoniecznie skorelowane dodatnio z aktywnością fizyczną, ale nawet przy ponadprzeciętnym potencjale do relaksacji trudno nam będzie pokonać czysto fizyczne napięcia w ciele (a takie napięcia gromadzą już pięciolatki, jeśli się nie ruszają). Coś co się rozbija kilkoma miesiącami stretchingu i/lub wieloma bolesnymi sesjami u fizjoterapeuty nie usuniemy samą siłą woli na komendę „zrelaksuj się!”.

No i znów, nie wyobrażam sobie w przypadku napięć i sztywności w ciele takiej konstrukcji: „Nie ruszam się, ale mam doskonałą świadomość ciała”. Jeśli w takiej sytuacji nie CZUJEMY nieuniknionych napięć, to chyba jednak nie mamy doskonałej świadomości ciała. A jeśli czujemy napięcia, ale nie zamierzamy się ruszać, żeby je zmniejszyć, to też chyba raczej nie świadczy o wspaniałym kontakcie z ciałem… 

Oczywiście można trenować bardzo dużo i mieć mizerną świadomość ciała, trening może się stać katowaniem, zagłuszaniem ciała, ale to zupełnie inna historia...