Stowarzyszenie na Rzecz Wspierania Kobiet "Dbamy o Mamy"

poniedziałek, 26 sierpnia 2019

(158) "Radość rodzenia. Rozmowy o ciąży i porodzie"


Nabyłam, i Was też do tego zachęcam, książkę "Radość rodzenia. Rozmowy o ciąży i porodzie." Jej autorką jest poznańska doula Marianna Szymarek, z którą Stowarzyszenie "Dbamy o Mamy" ma przyjemność współpracować. Marianna od kilku lat prowadzi dla nas spotkania "Opowieści porodowe" i warsztaty o bólu porodowym. Znając Mariannę i jej dokonania, książkę polecałam w ciemno, ale teraz po przeczytaniu mogę przedstawić obszerniejszą recenzję.

Ta książka tak mi się podobała, że nie wiem od czego zacząć. Też tak macie, że jeśli czymś się zachwycicie, to przekrzykujecie się hasłami? Świetna pogoda! Super widoki! Jakie jedzenie! A nie jesteście w stanie ułożyć obszernej składnej wypowiedzi? Ja tak w każdym razie mam, będę więc używać haseł.

"Radość rodzenia" to zbiór 15 opowieści kobiet o ich ciążach i porodach. Całość jest poprzedzona krótkim wstępem teoretycznym.

Książka jest napisana świetnym językiem. Osobiście sądzę, że Marianna nas wszystkich nabrała i od lat szlifuje warsztat jako np. ghost writer.  To po prostu niemożliwe, żeby to była jej pierwsza dużą książka. Jednak mimo doskonałego warsztatu, uważam, że tej książki nie da się przeczytać w jeden wieczór, jednym tchem albo inaczej - może się da, ale nie warto. Sama czytałam ją przez wiele dni, żeby "pobyć" z każdą z bohaterek, żeby każda opowieść wybrzmiała. Poza tym, osobiście nie dałabym rady duchowo przetrawić tej lektury za jednym zamachem. Dla mnie to książka tak naładowana emocjami, że musiałam sobie je dawkować. 

Jest to pozycja wyjątkowa na polskim rynku, chyba pierwsza nawet tego typu. Istnieją książki, które zawierają opowieści porodowe, ale właśnie są one porodowe. Tutaj bohaterki opowiadają o całym okresie prokreacyjnym, jeśli mogę to tak ująć. Poczynając od wyobrażeń, planów na temat posiadania dzieci przez ciążę, poród, połóg i ... dalsze życie. To właściwie po prostu opowieści o życiu, bo przecież żadna ciąża nie dzieje się w próżni. Bohaterki mówią o relacjach w związkach, chorobach w rodzinie, przeprowadzkach, kłopotach, itd. Sądzę, że książka powinna być lekturą obowiązkową w szkołach i uczelniach medycznych, bo ona bardzo uświadamia, że kobieta która przyjeżdża do porodu nie jest macicą z płodem, tylko człowiekiem ze swoją historią, "kontekstem", z kłopotami, obciążeniami, itd.

Uważam też, że to może być książka terapeutyczna dla kobiet, które już rodziły i nie zamierzają mieć więcej dzieci. Szczególnie jeśli nigdy nie miały możliwości "przegadać" swoich porodów, bo zmuszone przez otoczenie lub ... siebie zaciskały zęby i "bez mazania się" wracały do rzeczywistości, "bo każdy rodzi, co to za wydarzenie".

Popłynę dalej ...To jest książka tak naprawdę dla każdego - dla mężczyzn, kobiet bezdzietnych, bo ona jest po prostu o życiu, o doświadczeniu, które jeśli nie dotyczy bezpośrednio nas, to już dotyczyło na pewno naszych matek, może dotyczy sióstr, współpracownic (to że nigdy nie byłam w Ameryce Południowej i pewnie nie będę, nie przeszkadza mi w czytaniu reportaży o tym rejonie, i czerpaniu z nich wiedzy i radości). Uświadomienie sobie, że poród to nie jest czynność medyczna jak wyrwanie zęba, tylko jest zdarzeniem totalnym, wpływającym na całe życie kobiet, dzieci, rodzin, bardzo by nam pomogło jako ludziom.

I na koniec zaskoczenie: to nie jest książka dla kobiet w ciąży. Dobra, żartowałam, ale tylko po części. Jeśli kobieta świadomie podchodzi do ciąży i porodu, jeśli przygotowuje się do niej sercem, rozumem i ciałem, to tak, to lektura dla niej. Jednak uważam, że nawet w tym przypadku nie powinna to być lektura pierwsza, ale to oczywiście kwestia osobowościowa. Natomiast, jeśli dla jakiejś kobiety jedynym "przygotowaniem się" do porodu byłyby dwa spotkania w szkole rodzenia (o pakowaniu torby do szpitala i pielęgnacji noworodka), to moim zdaniem, nie powinna w 38 tygodniu ciąży czytać tej książki. Dlaczego? Oczywiście, to znowu kwestia osobowościowa, ale sądzę, że w takim przypadku zdarzyłyby się dwie rzeczy. Po pierwsze taka osoba, prawdopodobnie zakończyłaby czytanie po kilku rozdziałach lub (to ta druga opcja) przeczytała do końca, ale z kompletnym zamętem w głowie. Mogłaby zapytać o co tym bohaterkom chodzi? Dlaczego opowiadając te same historie jedna cieszy się, a druga płacze? To w końcu dobrze jest rodzić z mężem czy niedobrze? To nacięcie krocza jest dobre czy złe? Tego się nie dowiesz z tej książki. To nie jest poradnik, a opowieści kobiet nie są wytycznymi (czasami byłyby sprzeczne :-). Tam nie ma ocen. Jest słuchanie i towarzyszenie.

Ktoś powie, to w 38 tygodniu ciąży mam nie czytać tej książki, ale osiem lat po ostatnim porodzie mogę, i jakbym była mężczyzną to też mogę? Odpowiem: Tak, moim zdaniem właśnie tak. Oczywiście cały czas trochę żartuję i cały czas zdaję sobie sprawę z tego, że każda z nas jest inna, i być może znalazłyby się jakieś osoby, które nie przygotowawszy się do porodu, "na ostatnich" nogach przeczytałyby tę książkę i doznały olśnienia. Jednak raczej mogłaby wprowadzić niezrozumienie, zamęt, żal, że się nie przygotowało, nie przemyślało, nie przegadało pewnych spraw wcześniej. Uczucia całkiem niepotrzebne na kilka dni przed porodem. Inni wymienieni przeze mnie potencjalni czytelnicy, nie mając przed sobą terminu porodu, podejdą inaczej do książki, odczytają ją na innym poziomie, będą mieli czas, żeby do niej wrócić...   

czwartek, 8 sierpnia 2019

(157) Wywołanie porodu ćwiczeniami

Zanim przejdę do meritum opowiem Wam prawdziwe historie z ćwiczeń.

Historia 1. Koniec grudnia, chyba ostatnie ćwiczenia przed świętami. Pojawia się nowa uczestniczka. W ramach wywiadu pytam na kiedy ma termin. Odpowiada, że na ... Wigilię. Lekko baranieję. Pytam więc, czy chodziła do tej pory na inne ćwiczenia, czy może u nas to taki "gościnny występ" z powodów organizacyjnych. Dziewczyna odpowiada, z dziwnym przebiegłym uśmiechem, że nie, nie podejmowała totalnie żadnej aktywności fizycznej. Opada mi szczęka. Kurtyna!

Historia 2. Co zajęcia namawiamy słuchaczki szkoły rodzenia, żeby wzięły też udział w organizowanych przez nasze stowarzyszenie ćwiczeniach, że teorię czy warsztat ze szkoły, warto, a nawet trzeba uzupełnić ćwiczeniami. Tak sobie gadamy bezskutecznie... Wreszcie na ćwiczenia przychodzi pierwsza zainteresowana. Nie posiadamy się z radości. Znów pytamy o termin porodu. Właśnie minął... Dziewczyna przyszła wywołać sobie poród ćwiczeniami. Kurtyna! (zza kurtyny jeszcze dopowiem, że cóż, nie wywołała porodu. Po zakończeniu karnetu musiała się udać do szpitala, bo przenosiła ciążę). 

Czy aktywność fizyczna nie przyspiesza terminu porodu? W sensie patologicznym (poród przed 37 tygodniem ciąży) nie przyspiesza nigdy.

Czy zapobiega przenoszeniu ciąży? Tak, ale przy zachowaniu odpowiednich warunków.

Nie zadziała, jeśli zaczynasz ćwiczyć po terminie jak nasze bohaterki. Nie zadziała, jeśli ćwiczysz do połowy ciąży, a potem przestajesz. Nie zadziała, jeśli zaczynasz ćwiczyć w trzecim trymestrze. Nie zadziała, jeśli jest to aktywność mniejsza niż 3 razy w tygodniu po 20 minut o umiarkowanej intensywności. 

Poniżej naukowy wywód z wydanej przez Stowarzyszenie książki "Przećwicz ciążę" dr J.Clappa i C. Cram. 



"Na rycinie 3.1 zaznaczony został wiek ciążowy oraz moment porodu. Dane dotyczą kobiet, które kontynuowały ćwiczenia, oraz fizycznie aktywnej grupy kontrolnej. Diagram obrazuje procentową liczbę kobiet w każdej z tych grup, które rodziły na przestrzeni od trzydziestego drugiego do końca czterdziestego drugiego tygodnia, przy czym za termin uważa się koniec czterdziestego tygodnia. Należy zwrócić uwagę, iż nic nie wskazuje na to, żeby kontynuowanie regularnych ćwiczeń w czasie ciąży zwiększało występowanie porodu o tyle prędzej, aby spowodował on problemy związane z wcześniactwem dziecka (poród przed trzydziestym siódmym tygodniem ciąży).
Natomiast poród po trzydziestym siódmym tygodniu ciąży to już zupełnie inna historia. W każdym z kolejnych trzech tygodni na grupę kobiet kontynuujących ćwiczenia przypadało o wiele więcej porodów. W rezultacie liczba kobiet, które urodziły przed wyznaczonym terminem, była dużo większa (72%) niż w grupie kontrolnej (48%). Grupa kontrolna nie nadążała za grupą kobiet ćwiczących aż do drugiego tygodnia po wyznaczonej dacie porodu, pokazując tym samym, że czas rozwiązania w terminie był przesunięty w lewo (wcześniej) dla całej grupy ćwiczącej. Oznacza to, że kobieta, która ćwiczyła regularnie i długotrwale aż do wyznaczonego terminu porodu, zazwyczaj rodziła na pięć do siedmiu dni wcześniej niż kobieta aktywna fizycznie, ale niećwicząca regularnie. Cóż za zachęta do ćwiczeń! (...)
Na koniec nadmienię, iż termin porodu w grupie kobiet, która przestała ćwiczyć w środkowej fazie ciąży, nie różnił się od terminu w grupie kontrolnej. Tak więc termin rozwiązania nie ulegnie zmianie, jeśli ćwiczysz intensywnie na początku i w środkowej fazie ciąży, a następnie przestaniesz.
Aby być pewną, że osiągniesz korzyści urodzenia dziecka na pięć do siedmiu dni wcześniej, niż gdybyś nie ćwiczyła, musisz kontynuować treningi do samego terminu rozwiązania. Ilość potrzebnych do tego ćwiczeń to nie więcej niż zachowanie podstawowego poziomu aktywności (trzy lub więcej dwudziestominutowych sesji w tygodniu, na poziomie umiarkowanego bądź dużego wysiłku). Zredukowanie treningów do ilości poniżej tego pułapu najzwyczajniej nic nie zdziała".

Jeśli więc nie chcesz ryzykować, że już sam początek porodu będzie niefizjologiczny, że dziecko nie wyjdzie samo, ale będzie "wypłoszone" z macicy, to musisz ćwiczyć regularnie całą ciążę.