Pamiętacie „aferę oleśnicką”, która wybuchła w lipcu w Internecie? W skrócie: chodziło o to, że ginekolożka ze szpitala w Oleśnicy apelowała do ciężarnych, żeby nie tyły, „zamknęły
lodówkę”, ułatwiły pracę lekarzom, itd.
Długo się wstrzymywałam z komentowaniem tej afery, bo wiem, że to co napiszę jest
niewiarygodne, ale pewna sytuacja stała się ostatnią kroplą, przepełniającą
czarę goryczy i doszłam do wniosku, że mam obowiązek napisać ten post.
Otóż moim zdaniem ginekolodzy nie mają moralnego prawa komentować otyłości pacjentek
(ani żadnych innych zdrowotnych postaw i zachowań, typu sprawność fizyczna,
opanowanie na porodówce, itd.), dlatego że ginekolodzy są największymi
przeciwnikami zdrowego stylu życia w ciąży.
Tak, zdaję sobie sprawę z tego, że brzmi to niedorzecznie.
Niestety nie wyssałam tej teorii z palca.
Podsumowuję tylko to, co usłyszałam przez 17 lat od setek klientek.
Brałam pod uwagę (przyznaję się, przepraszam...) to, że nasze klientki kłamią, że lekarze nie mogą wygadywać takich rzeczy. Jednak tylko do pewnego momentu. Kiedy po raz setny słyszałam tę samą
narrację od różnych kobiet, chodzących do różnych lekarzy, na przestrzeni wielu lat, to przestałam wierzyć w jakąś masową konfabulację czy zbiorową hipnozę.
W zasadzie nawet trudno mówić o „podsumowaniu” doświadczeń kobiet, chodzi raczej tylko
o powtórzenie, bo narracja jest wyjątkowo spójna.
Kobiety w ciąży mówią, że ich ginekolodzy nie wspominają sami z siebie o żadnym aspekcie
zdrowego stylu życia, a zapytani:
- odradzają aktywność fizyczną w ciąży (ciężarna nie powinna chodzić na ćwiczenia
CIĄŻOWE, „proszę unikać nawet ćwiczeń oddechowych”),
- odradzają edukację w szkołach rodzenia, czy jakiekolwiek przygotowanie do
porodu („lepiej rodzą kobiety, które się nie przygotowują” ),
- odradzają fizjoterapię w ciąży („to niebezpieczne w ciąży, a poza tym co wie
taki fizjoterapeuta?”),
- kiedy pacjentka informuje, że wybiera się do dietetyczki, psychologa, albo że
na ból pleców i tkliwy biust pomogło trochę ćwiczeń, itd. to milczą, rozbawieni
prychają lub z pobłażaniem (politowaniem?) wyrażają zgodę (choć nikt ich o nią
nie prosi).
Pamiętajcie, że mówią to kobiety, które tych wypowiedzi nie wzięły do siebie, i zdecydowały
się ćwiczyć, zdobywać wiedzę, czy szukać wsparcia. Co muszą słyszeć kobiety, które nigdy do nas nie trafiły?
I teraz uwaga – najdziwniejsze, najbardziej nieracjonalne zachowanie: ginekolodzy
podważają kompetencje wszystkich innych specjalistów od zdrowia (położnych,
fizjoterapeutów, dietetyczek, itd.), chociaż nigdy nie widzieli nas na oczy. Po
prostu z góry zakładają, że jak ktoś nie jest ginekologiem to jest
niekompetentny (ciekawe czy myślą też tak w odniesieniu do hydraulików,
księgowych, policjantów? Czy trzeba zrobić specjalizację z ginekologii, żeby być policjantem?).
Pacjentki zresztą też nie powinny zajmować się swoim własnym ciałem, bo nie są
ginekologami (któż nie słyszał ironicznego, zamykającego usta „jest pani
lekarzem?”).
Czyli podsumujmy: lekarze najpierw mówią pacjentkom, że aktywność fizyczna jest
niebezpieczna, dietetyczka to niekompetentna idiotka, a w ogóle to lepiej nie
zajmować się swoim własnym ciałem jak się nie skończyło medycyny, a potem się
dziwią że pacjentki są otyłe.
A jakie mają być?
Naprawdę trzeba być bardzo wyedukowanym, silnym, sprawczym, żeby robić swoje i nie
ulegać takim komunikatom wygłaszanym przez autorytety.