Otóż uważam, że epidemia koronawirusa
pokazuje nam w sposób wspaniały, choć brutalny, że na zdrowie wpływają w
ogromnym stopniu nasze zachowania, zaniechania, styl życia.
Z jednej strony, to żadna nowość, np.
przez całe studia na Zdrowiu publicznym tłuczono nam do głowy schemat tzw. pól
zdrowia Marca Lalonde’a. Pan Lalonde dowodził, że nasze zdrowie zależy w 53% od
stylu zdrowia, w 21% od środowiska, w 16% od genów, a tylko w 10% od służby
zdrowia. Ha, ciekawe, prawda?
Na podstawie swoich kilkunastoletnich
doświadczeń w pracy z kobietami w ciąży, śmiem twierdzić, że choć takie
twierdzenie to żadna nowość w świecie nauki, to dla większości z nas totalne
zaskoczenia. Wielu ludziom wydaje się, że najważniejsza dla naszego zdrowia
jest służba zdrowia, lekarze, technologia.
Pozostanę przy „mojej” działce. Bardzo
często kobiety całą odpowiedzialność za ciążę i poród składają w ręce
ginekologa, a przecież spotkania z ginekologiem, to ledwie jakieś 20 minut raz
na miesiąc (czyli trzy godziny w czasie całej ciąży). Nawet jeśli ten czas
podwoić czy potroić, bo wizyty częstsze lub dłuższe, to szału nie ma. Ciągle
zostaje jakieś 39 tygodni, 6 dni i kilkanaście godzin, kiedy kobieta jest sama
ze swoją ciążą. Z kolei w czasie porodu ginekologa raczej nie ma wcale, o czym
większość kobiet przekonuje się „w praniu”.
Rodzące wierzą też bardzo w
technologię, zamiast w siebie. Ileż razy słyszałyśmy: „Rodzę w szpitalu X. Tak
wiem, że to jest fabryka rodzących, że czeka się długo w kolejce, że uprzejmość
personelu pozostawia wiele do życzenia, ale gdyby się coś działo, to tam jest
najlepszy SPRZĘT w mieście”.
Wracając do koronawirusa – to nasze
zachowania wpływają na nasze zdrowie i osób z naszego otoczenia. Izolacja w
miarę możliwości, maseczki, higiena, zachowanie odstępów, takie proste, nudne
zachowania mogą nas uratować. Jeśli wszyscy zarzucilibyśmy te działania, to jak
mówią specjaliści, nasza służba zdrowia na pewno by tego nie udźwignęła,
zresztą żadna inna też nie.
Technologia? Respiratorów jest tyle,
ile jest, poza tym … choćby ostatni
weekend czytałam wywiad z profesorem interny, który mówił, że od leczenia
respiratorami się odchodzi, że to niekoniecznie dobry sposób…
Leki? Do pewnego momentu chory musi
radzić sobie sam, korzystając z popularnych leków, a jeśli trafi do szpitala,
to zdaje się, że zostanie poddany „metodzie prób i błędów”. Nie ma leku, który
nas wszystkich uratuje.
Tak więc, najlepiej po prostu nie
zachorować, a zwiększamy na to szansę robiąc te opisane wcześniej, mało
spektakularne, powtarzalne, nudne rzeczy.
Myślę, że właśnie tej małej spektakularności tkwi pułapka.
Kiedyś się załamałam czytając post w grupie na FB dotyczącej rozstępu mięśnia
prostego brzucha. Jedna z dziewczyn pisała, że położna wychwyciła u niej tę
przypadłość, nauczyła odpowiednich ćwiczeń, motywowała, itp. Dziewczyny na
forum były zachwycone: „Trafiłaś na wyjątkową położną! Korzystaj z tego!
Ćwicz!”. Na co sama zainteresowana odpisała: „Eee, nie jestem przekonana,
wolałabym poddać się operacji. Możecie dać namiar na tego chirurga z Krakowa?”.
Inny przykład, pan Jacek od 10 lat
prawie codziennie przez kwadrans wykonuje ćwiczenia na kręgosłup. Czuje się
sprawny i zdrowy. Pan Marek … cóż nie robi tego, co pan Jacek, dokładniej
mówiąc, nie ćwiczył ani razu przez ostatnie 10 lat. Wreszcie musi poddać się
operacji ortopedycznej. Jest zachwycony. Specjaliści i sprzęt uratują jego
zdrowie! Z pana Jacka się śmieje. Pan Marek myśli, że przecież kwadrans ćwiczeń
nie ma tu nic do rzeczy. To bzdura. To los, zdarzenie, przypadek. Pan Jacek ma
po prostu dobre geny.
I znów wracając do koronawirusa –
jeśli jesteśmy jak pan Jacek i dbamy o siebie od wielu lat, to zwiększamy
szansę na wyjście bez szwanku z zachorowania. I tutaj zaraz pewnie ktoś
przytoczy przykład zdrowego trzydziestolatka, który zmarł, i źle prowadzącego
się prezesa, który nawet nie wiedział, ze jest chory. Cóż, niestety można
umrzeć na raka płuc nie paląc nawet jednego papierosa, ale jednak palenie
wielokrotnie zwiększa takie prawdopodobieństwo. To jest udowodnione. I druga
sprawa, nie wiemy, czy „zdrowy trzydziestolatek” nie pił i nie palił od 18 roku
życia, i nie wiemy czy prezes będzie chojraczył za miesiąc…
I jeszcze jedno porównanie porodu i zakażenia koronawirusem. Przyszłym mamom bardzo często wydaje się, że przy pierwszym skurczu zostaną zaopiekowane przez personel. A potem są zdziwione, gdy czekają w szpitalnej kolejce 2 godziny, gdy są same na sali, gdy nikt nic nie wyjaśnia, nie pomaga, itp. Z tego co słyszę od zarażonych w otoczeniu, i z tego co czytam w mediach, z koronawirusem jest tak samo. Jeśli przechodzisz go łagodnie, to musisz radzić sobie sama, co więcej jeszcze ogarnąć pracę, którą powinien wykonać lekarz czy Sanepid. Tzn. sama musisz zrobić sobie test, zapłacić za niego, zarządzić sobie izolację, zadzwonić do szkół dzieci i znajomych, z którymi miałaś kontakt, itd. Jeśli trafisz do szpitala… To będziesz leżeć na sali sama, personel odwiedzi Cię dwa razy w ciągu doby na kilka minut (mowa o tym w wywiadzie z profesorem medycyny, który sam był pacjentem covidowym: https://portal.abczdrowie.pl/prof-wysocki-pandemia-przypomniala-ze-polska-sluzba-zdrowia-wymaga-gruntownej-przebudowy-i-duzych-nakladow-finansowych)
).
Oczywiście, to nie zarzut, bo nie da się inaczej. Chodzi mi tylko o to, że
naprawdę musisz liczyć na siebie, bo nie ma anioła z napisem na plecach „służba
zdrowia”, który ramię w ramię przejdzie z tobą tę chorobę (albo poród, albo
operację). Musisz zdać sobie sprawę z tego, że pan Lalonde miał rację. Twoje
zdrowie zależy od ciebie. Długo przed zakażeniem, krótko przed zakażeniem,
kiedy chorujesz lekko, i kiedy jesteś sama w szpitalu…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz