Stowarzyszenie na Rzecz Wspierania Kobiet "Dbamy o Mamy"

czwartek, 25 lipca 2019

(156) Zaświadczenia lekarskie dla ćwiczących ciężarnych



Niedawno w pewnym fachowym gronie rozgorzała dyskusja na temat tego czy żądać od kobiet ćwiczących w ciąży zaświadczeń od lekarza, pozwalających na aktywność fizyczną czy nie. Nasze Stowarzyszenie stoi na stanowisku, że nie, nie, i jeszcze raz nie. Dlaczego? Z wielu powodów:

1) naszym zdaniem jest to szalenie protekcjonalne, jest to przedmiotowe traktowanie kobiet.
Słuchaj "dziecko", nie będę z tobą rozmawiać, daj usprawiedliwienie od "rodzica".
A co jeśli naszą klientką jest np. mama ginekolog, położna, wieloletnia joginka, doświadczona instruktorka fitness, mama trójki dzieci, która w każdej ciąży ćwiczyła, doktorantka AWF pisząca pracę o aktywności w ciąży, itd. itp. Robi się śmiesznie, prawda?

2) jeśli już zaczęłybyśmy żądać takich zaświadczeń, to musiałybyśmy to robić przed każdymi ćwiczeniami. No bo skoro uznajemy, że kobiety nie są w stanie ocenić swojej zdolności do ćwiczeń, swojego samopoczucia, to musimy być konsekwentne. Dlaczego brać zaświadczenie raz na miesiąc, jak ktoś zaproponował? Bierzmy trzy razy w tygodniu!

3) zdaje się, że to jednak kobieta najlepiej zna swoje ciało, jest z sobą na co dzień i jest w stanie na bieżąco ocenić swoje możliwości. Jeśli np. kobieta ma zaświadczenie od lekarza o dopuszczeniu do ćwiczeń z poniedziałku, ale w środę dostaje gorączki/ boli ją głowa/ plami/ czuje się osłabiona, podejrzewa skurcze, itd. (niepotrzebne skreślić), to zdaje się, że w takiej sytuacji bieżąca racjonalna ocena kobiety jest wiążąca, a nie zaświadczenie od ginekologa.

4) zaświadczenie od ginekologa tak naprawdę niewiele nam mówi, bo przyszła mama może takie zaświadczenie od lekarza otrzymać, ale nie wspomni ani jej/jemu, ani nam, że oprócz ciąży np. ma jakieś przewlekłe schorzenie. Może być też całkiem zdrowa, ale nie powie nam, że zanim przyszła do nas na taniec o 16.00, to o 7.00 przebiegła 10 km, a potem jeszcze zaliczyła basen i 2 godziny aerobiku, co zmienia nieco sytuację. Zamiast żądać zaświadczeń, trzeba mieć trochę zaufania do ludzi, a gdzieś z tyłu głowy mieć świadomość tego, że jeśli ktoś nie będzie chciał być z nami szczery i/lub będzie działał autodestrukcyjnie, to i tak nie mamy na to wpływu.

5) w naszej polskiej rzeczywistości mogłoby się zdarzyć, że mimo książkowej ciąży ginekolog nie wypisałby takiego zaświadczenia. Dlaczego? To już trzeba pytać takich lekarzy. Wyobrażam sobie, że z braku czasu, niechęci do dodatkowej papierologii, małej wiedzy o aktywności fizycznej, strachu przed braniem odpowiedzialności, osobistej niechęci do ruchu, czy zwykłej nieżyczliwości. I kobieta miałaby być pozbawiona leczniczego ruchu z powodu takich "niemerytorycznych" przesłanek? Zresztą, gdybym była lekarzem, to też bym chyba nie podpisała takiej zgody, zgodnie z punktami 3 i 4. To kobieta musi w danej chwili zdecydować czy może ćwiczyć czy raczej powinna odpocząć/udać się na izbę przyjęć niezależnie od posiadanego zezwolenia. No i lekarz nie ma wiedzy/wpływu na kontekst - może przyszła mama chce z zaświadczeniem wybrać się na wyścig rowerowy, choć na rowerze jeździła 10 lat temu albo na zwykłe ćwiczenia, ale głodzi się z powodu zaburzeń odżywiania. To przerysowane przykłady, ale wiadomo o co chodzi.

6) nie zapraszamy przyszłych mam na obóz kondycyjny, tylko na godzinne zajęcia dla ciężarnych. Gdybyśmy organizowały jednak obozy kondycyjne dla kobiet w ciąży (żart), to wtedy tak, rzeczywiście opinia lekarza, wyniki badań, itp. by się przydały.

7) żądanie zaświadczeń o zdolności do ćwiczeń ciążowych, sugeruje, że ćwiczenia są jakąś aktywnością wysokiego ryzyka. No właśnie nie są. Wieczne siedzenie jest aktywnością wysokiego ryzyka.