Niedawno na nasze zajęcia „Pozycje porodowe”, które odbywały
się w szkole rodzenia, przyszły równocześnie dwie panie, które powiedziały, że
nie mogą ćwiczyć, bo to zagrażałoby ich ciąży (takie mają zalecenie) i
przesiedziały zajęcia na krześle.
Cóż, jesteśmy ogromnie sfrustrowane, że mit o szkodliwości
ćwiczeń w ciąży jest wciąż żywy (w XXI wieku, w dużym mieście akademickim, w
czasach, kiedy w nauce dzieją się rzeczy niewyobrażalne). Może jednak edukacja
zdrowotna nie jest złym pomysłem?
Jeszcze raz spróbujmy z tym mitem powalczyć. Tym razem
darujemy sobie wyniki badań naukowych i zalecenia różnych instytucji.
Podejdźmy do sprawy „na zdrowy rozum”.
Nasze dwie panie dotarły do szkoły rodzenia o własnych siłach
(nie na łóżku z kółkami, ani nawet wózku). Jeśli nawet przyjechały samochodem,
to i tak musiały wykonać mnóstwo ruchów. Wstać z krzesła, zamknąć drzwi, podejść
do samochodu, usiąść niżej niż na krześle, dojść z samochodu do szkoły
rodzenia, zejść po schodach, itd. Tak czy inaczej mnóstwo różnych ruchów.
Zajęcia trwają 60 minut i są bardziej warsztatem niż
ćwiczeniami. Dużo opowiadamy: po co są pozycje porodowe, kiedy je stosować, na
co zwracać uwagę, itp. efektywnych ćwiczeń jest może pół godziny, a nawet jeśli
40 minut, to nie jednym ciągiem, tylko z przerwami na gadanie.
No i słowo „ćwiczenia” nie jest chyba zbyt adekwatne. Trenerki
personalne, instruktorki fitnessu, a nawet joginki mogłyby nas wyśmiać.
Siedzenie na piłce, bujanie się przez chwilę w klęku podpartym, 8 uniesień
kolan w staniu, trzy kucnięcia, kilka kółek biodrami. To naprawdę trudno nazwać
ćwiczeniami. Trzeba mieć dużo dobrej woli, żeby takiej nazwy użyć.
Mając powyższą wiedzę zastanówmy się jaki mechanizm miałby
powodować poronienie lub wcześniejszy poród. Czy szyjka macicy ma jakiś
czujnik, który odróżnia siadanie na krześle, kanapie, toalecie, w samochodzie
od siadania na piłce? I jak siadamy na piłce w szkole rodzenia to natychmiast
włączy się alarm? A jak przed Netflixem albo w kawiarni to nie? Czy jak
wchodzimy po schodach, bo mieszkamy w szeregowcu, to jest ok, ale nasza szyjka
macicy zwariuje, kiedy wykonamy 8 bocianich kroków?
To byłoby fenomenalne. Wiemy, że ludzkie ciało jest
wspaniałe, ale żeby aż tak? Wykonujesz ten sam ruch tylko w innych murach i z
inną intencją i skutek jest diametralnie różny? „Nic” kontra przedwczesny
poród?
Wiecie co, gdyby tak było, to
by rozwiązało wiele kobiecych problemów. Koleżanka
chce usunąć ciążę? Nie robisz zrzutki i nie wysyłasz
jej do Czech, tylko każesz wykonać 10 krążeń
biodrami. Chcesz urodzić przed Gwiazdkę? Nie płacisz
za cesarkę na życzenie u lekarza, który zalecał ci
unikanie ćwiczeń, tylko robisz 10 kocich grzbietów. Nigdy nie spotkałaś się z
takimi rozwiązaniami? No właśnie,
więc dlaczego wierzysz w bzdury, że
udział w krótkich warsztatach ruchowych jest zabójczy?
Pociągnijmy ten absurd dalej. Z dużym
prawdopodobieństwem wiele naszych ruchów „w życiu” (tj. poza ćwiczeniami) jest
nieprawidłowych. Garbimy się, wysuwamy głowy do przodu, źle stawiamy stopy,
niefizjologicznie siedzimy, zakładamy nogę na nogę, robimy z siebie
„półksiężyce”, siedząc w łóżku czy fotelu, itd., itp. Tymczasem na zajęciach
ruchowych staramy się zwrócić uwagę na szczegóły, które w życiu nam umykają. To
właśnie na ćwiczeniach mamy szansę raz w tygodniu (a może tylko raz w miesiącu
lub raz w czasie całej ciąży…) spróbować prawidłowego, właściwego, optymalnego
ruchu. I my z tej szansy rezygnujmy, bo niby jak wreszcie np. się wyprostujemy,
prawidłowo odetchniemy, odciążymy kręgosłup, itd., to szyjka macicy nam się
„rozpruje”?
I idźmy jeszcze dalej: to właśnie na
ćwiczeniach możesz pobyć chociaż trochę w pozycjach odciążających szyjkę macicy
(nie, siedzenie w głębokim fotelu ani półleżenie taką pozycją nie jest, wręcz
przeciwnie).
To bardzo przypomina sytuację ze
szczepieniami. Unikamy tego, co naprawdę może pomóc, fantazjując o
wyimaginowanych zagrożeniach.